03/07/2020

Zawsze należy zaczynać od podstaw, od klasyki; klasyką klasyki powinna być Agatha Christie, niezaprzeczalna królowa kryminału, która nie ma (i nie będzie miała) sobie równych. A klasyka u Agathy Christie to jej pierworodny detektyw, którego ego jest równe genialnemu umysłowi (albo vice versa): Herkules Poirot. „Tajemnicza historia w Styles”, debiut duetu Christie i Poirot, wydana w 1920 roku, to początek wszystkiego, co w powieściach detektywistycznych kocham najbardziej.

Nareszcie wakacje! Tak, wiem, dorośli i tak pracują, studenci walczą z sesją albo przygotowują się do obrony, sama siedzę w stercie prac zaliczeniowych i próbuję skreślić (z różnym skutkiem) choć jedną rzecz z listy spraw do załatwienia, zanim wpiszę na nią trzy kolejne. Jednak według kalendarza jest lipiec, a lipiec to początek wakacji – i chociaż od ładnych paru lat nie mam czegoś takiego jak szkolne / studenckie wakacje, nie umiem myśleć o tym okresie od pierwszego lipca do trzydziestego września inaczej. Jest lipiec – równa się: są wakacje. A wakacje równa się – czytanie książek!

Książki będę czytać różne, ale wakacje kojarzą mi się przede wszystkim z czytaniem rozrywkowym, odprężającym, przyjemnościowym; a to z kolei oznacza – kryminały. Dobre, porządne, wciągające kryminały, które pochłoną na kilka wieczorów, czasem na jeden, które są idealnym towarzyszem w pociągu, w lesie, na plaży, na balkonie. Wakacje bez kryminałów byłoby nieudane. Poszukajmy więc powieści detektywistycznych, które zagwarantują nam fascynującą historię i zagadkę, której nie zdołamy rozwiązać aż do ostatniej strony.

Zawsze należy zaczynać od podstaw, od klasyki; klasyką klasyki powinna być Agatha Christie, niezaprzeczalna królowa kryminału, która nie ma (i nie będzie miała) sobie równych. A klasyka u Agathy Christie to jej pierworodny detektyw, którego ego jest równe genialnemu umysłowi (albo vice versa): Herkules Poirot. „Tajemnicza historia w Styles”, debiut duetu Christie i Poirot, wydana w 1920 roku, to początek wszystkiego, co w powieściach detektywistycznych kocham najbardziej.

Zauważcie: opowieść o pierwszej sprawie Poirota powstała równo sto lat temu. Dopiero pisząc te słowa, uświadamiam to sobie; a przecież gdy kilka tygodni temu czytałam (po raz trzeci lub czwarty) „Tajemniczą historię”, zupełnie tej „odległości” wieku nie poczułam. Zmieniły się stroje, hierarchia społeczna, stosunki polityczne, technologia; nie zmieniły się ludzkie problemy, pragnienia i uczucia. Pieniądze, władza, seks i miłość, nienawiść i przyjaźń, zraniona duma, spełnione i niespełnione ambicje – przecież to wszystko jest dziś tak samo aktualne jak wtedy, gdy emerytowany belgijski policjant, goszczony wraz z innymi belgijskimi uciekinierami w angielskiej wiejskiej posiadłości, postanawia wyjaśnić zagadkę śmierci pani Inglethorp. Mamy tylko nowe dekoracje; wątki pozostają bez zmian.

Detektywistyczne przygody Poirota to wyzwanie dla umysłu, i to nie tylko umysłu jego przyjaciela, Arthura Hastingsa, który doskonale wie, jak powinna się zachowywać dama, ale o psychologii ludzkiej i ukrytych motywacjach nie ma zielonego pojęcia. By iść ramię w ramię z Poirotem, trzeba zapomnieć o (tak uwielbianych przez Sherlocka Holmesa) śladach stóp, niedopałkach papierosów, zwisających sznurkach czy pietruszce zatopionej w maśle. Zamiast tego trzeba się otworzyć – na fakty, na niezgadzające się elementy, na psychikę człowieka. Poirot wielokrotnie (zwłaszcza w późniejszych powieściach, gdy był starszy) dowodził, że praca detektywa polega na myśleniu, a nie „ganianiu jak pies za piłką”. Usiąść i dać szarym komórkom pomyśleć – to jego modus operandi. Plus twarda zasada: jeśli fakty przeczą teorii, teorię należy odrzucić (jakże to brzmi, niemal wywrotowo, gdy porówna się z popularnym w dzisiejszym świecie nastawieniu „jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów”!).

Powieści detektywistyczne z Poirotem pokazują dość przykrą prawdę: w gruncie rzeczy nie ma człowieka, który nie mógłby zabić. Różni nas jedynie motywacja; ale w odpowiednich warunkach każdy może popełnić zbrodnię, nawet jeśli z dziesięciu popełniających ją osób każda będzie miała inny powód. Szczególnie zaś „predysponowani” do zbrodni są… porządni ludzie. W „Pani McGinty nie żyje” Poirot wyjaśnia zaprzyjaźnionemu policjantowi: „Mieszkańcy Broadhinny to wszystko bardzo porządni ludzie. A to, pamiętaj, było już nie raz motywem morderstwa”. Jeśli uważasz się i jesteś uważany za porządnego człowieka – dodaje gdzie indziej – to zrobisz wszystko, by dalej być tak postrzeganym. Wszystko. Z morderstwem włącznie.

A jednak, mimo tej dość pesymistycznej oceny ludzkiego charakteru, większość powieści i opowiadań o Herkulesie Poirocie nie ma wcale ponurego wydźwięku. Owszem, pojawia się chwilami trochę smutku, coś tragicznego w atmosferze; porażające jest na przykład zakończenie „Morderstwa w Orient Expresie”, w jednej chwili do bólu eksponujące różnicę między prawem a sprawiedliwością; melancholijne są ostatnie strony książek „Słonie mają dobrą pamięć” i „Pięć małych świnek” – to zresztą szczególne historie, tu bowiem Poirot prowadzi „śledztwa z przeszłości”, by odkryć, co naprawdę wydarzyło się dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lat temu. Winnych nie można już ukarać, niesłusznie oskarżonych – uwolnić, ale można zrobić coś innego, najważniejszego: ukazać prawdę. Bo prawda – i tylko prawda – interesuje Poirota. Prawda, której potrzebuje kolejne pokolenie ludzi, by żyć bez podejrzeń, bez cieni z dawnych dni, bez dręczącego „a może?”. Prawda, nawet najboleśniejsza, jest dla belgijskiego detektywa jednocześnie najlepszą odpowiedzą na każde pytanie.

Sam belgijski detektyw jest tak ludzki, że trzeba go polubić (choć Christie twierdziła, że go nienawidzi – ale to prawo autorki). Wygląda mało „detektywistycznie”: półtora metra wzrostu, raczej tęgi, z (podejrzanie, zwłaszcza w późniejszych czasach) czarnymi włosami, z zielonymi oczami („kocimi oczami”, jak często stwierdzał Hastings), wyróżnia się olbrzymimi, bujnymi, mistrzowsko zadbanymi wąsami, które stanowią jego dumę. Próżny, niezwykle próżny jest z dwóch powodów: owych wąsów (w całej Anglii nie ma takich!) i posiadania „małych szarych komórek”, czyli genialnego umysłu. Za to do szału potrafią Poirota doprowadzić bardzo przyziemne rzeczy: bałagan, nierówne przedziałki na głowie (Hastings, przestań się w końcu czesać na bok, to tak psuje symetrię twarzy!), krzywe linie, a nawet… okrągłe jajka. Stały żart krążący wśród najbliższych przyjaciół Poirota brzmi: „Czy nauczyłeś już kury składać kwadratowe jajka?”. Bo kwadraty i prostokąty, proste linie i kanty to dla belgijskiego detektywa najdoskonalsze estetycznie rozwiązania. Możecie się śmiać z tej obsesji, ale to właśnie potrzeba porządku i odruch nieustannego ustawiania równo wszystkich przedmiotów pomógł Poirotowi rozwiązać ową tajemniczą historię morderstwa w Styles…

Nie zostaniemy w Styles na długo; z Poirotem można przewędrować cały świat podczas łapania morderców: dotrzemy z nim do Mezopotamii, przepłyniemy Nil, wylądujemy gdzieś na szczytach francuskich gór, odwiedzimy Rodos i Jerozolimę, przejedziemy przez Syrię i Stambuł, będziemy podróżować koleją, statkiem, samolotem. Nie ma mowy o nudzie: Poirot, choć stanowczo powtarza, że najlepiej mu się myśli w fotelu w gabinecie, lubi jednak podróżować (ale ten kurz, Hastings, ten kurz i ta wilgoć, niszczące wspólnie moje buty i moje wąsy!).

Oddajmy jednak honor i Anglii: chyba nigdzie nie popełnia się tak wielu morderstw, jak w małych angielskich miasteczkach! Doprawdy, jeśli zostać mordercą, zamordować kogoś z miłości lub nienawiści, dla spadku, dla ukrycia tajemnicy, pozbycia się szantażysty lub uratowania swojej zagrożonej pozycji społecznej – to tylko i wyłącznie w małym angielskim miasteczku. Nigdzie indziej nie będzie to tak klimatyczne, tak efektowne, tak domagające się obecności „tego śmiesznego małego cudzoziemca”.

Poza mordercami Poirot odkrywa też stereotypy, angielskie stereotypy społeczne – te zabawniejsze i te smutniejsze. Damy nie popełniają przestępstw (a przynajmniej nie dają się na tym złapać). Ludzie, którzy, jak my, byli w Eton, są porządnymi chłopami i nie handlują narkotykami. Nikt nie będzie słuchał zeznań służby, jeśli lord lub hrabina mówią co innego. Wszyscy cudzoziemcy są podejrzani (a jeśli to my, Anglicy, wyjechaliśmy na zagraniczną wycieczkę, to wszyscy tubylcy są podejrzani). Cudzoziemcy to wszystko, co złe, a wszystko, co złe, jest cudzoziemskie.

Kwestia cudzoziemska to w ogóle osobna sprawa; Christie (za pomocą Poirota) obnaża niezły poziom angielskiej ksenofobii. Momentem kulminacyjnym jest wstępna rozprawa w „Morderstwie w chmurach”: oto na pokładzie samolotu zamordowano jedną z pasażerek. Zgodnie z procedurą należy po raz pierwszy wszystkich przesłuchać, a przysięgli muszą wydać wyrok (który w takich przypadkach, gdy jeszcze nie ma ani śladów, ani motywów, ani podejrzanych, powinien brzmieć: „Morderstwo dokonane przez osobę lub osoby nieznane”, co otwiera policji możliwość prowadzenia dalszego śledztwa aż do wykrycia winnego). Niestety, w przypadku morderstwa madame Giselle przysięgli nieco popłynęli: ich pierwszy wyrok sprawił, że sędzia o mało nie dostał apopleksji i ostro swoich ławników pouczył (więc drugi wyrok był już prawidłowy). W czym problem? Przysięgli uznali, że skoro na pokładzie samolotu leciał cudzoziemiec – Poirot właśnie – to on jest mordercą. Bo wiecie, jak to jest z tymi cudzoziemcami, nie można im ufać. Nic dziwnego, że sędziemu, znającemu małego detektywa od strony zawodowej, skoczyło ciśnienie.

Można się przy Poirocie pośmiać, wzruszyć, czasem wściec, czasem się nie zgodzić (przypadek dwóch samobójstw pozorowanych na zabójstwa – tak, właśnie tak, nie klasyczna odwrotna sytuacja!). Można sprawdzić i poćwiczyć własne szare komórki, spróbować własnych sił w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek. Można dać się porwać urokowi małych angielskich miasteczek albo egzotycznych miejsc, które odwiedza nasz detektyw. I wreszcie – można się przekonać, że miał rację, gdy mówił, że nie ma czegoś takiego jak „człowiek niezdolny do morderstwa” – to tylko kwestia odpowiednich warunków. Bo i Poirot, w ostatnich chwilach życia i w swej ostatniej sprawie, popełnia zbrodnię – a właściwie wymierza sprawiedliwość. Choć był przeciwny samosądom i, jak zawsze powtarzał, nie pochwalał morderstwa – on również znalazł swoje warunki. Warunki, które w moich oczach – oczach wielbicielki kryminałów Agathy Christie i wielbicielki samego Poirota – całkowicie go usprawiedliwiają.

Ale żeby to ocenić, trzeba przejść z nim całą drogę – kilkadziesiąt powieści i kilkadziesiąt opowiadań, kilka kradzieży i wiele, bardzo wiele morderstw. W tym jedno podobne do tego, które zamyka „Kurtynę”. Ciekawa jestem, czy zgadniecie, o którym myślę.

Zróbcie Poirotowi miejsce  w swoich wakacyjnych lekturach – naprawdę warto. Tylko najpierw posprzątajcie pokój, ustawcie równo sprzęty i przygotujcie do przegryzienia jakieś kwadratowe kanapki lub herbatniki. Bo na kury i ich w końcu kwadratowe jajka raczej nie mamy co liczyć.


O AUTORZE:

dr Barbara Popiel

dr Barbara Popiel

Prorektor ds. jakości kształcenia
Szczecińskiej Szkoły Wyższej
Collegium Balticum

Biografia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz również
Skip to content